Buldog z duszą poety
Czy grupa Buldog może sprawnie funkcjonować bez Kazika? A może to Staszewski popełnił błąd, opuszczając perspektywiczny projekt na rzecz wysłużonych Kultu i KNŻ? Do odpowiedzi na te i inne pytania powinno przybliżyć zainteresowanych zapoznanie się z najnowszym wydawnictwem kapeli dowodzonej przez Piotra Wieteskę, o enigmatycznym tytule "Chrystus miasta".Rozstanie z Kazikiem wymusiło przede wszystkim zmiany w warstwie tekstowej. Nowy wokalista, Tomasz Kłaptocz nie podjął się, poza jednym wyjątkiem, napisania własnych liryków. Tym samym zespół postanowił dołączyć do pokaźnego całkiem grona artystów, korzystających z dorobku klasyków polskiej poezji (vide: Pustki, projekty "Gajcy", "Wyspiański wyzwala", "Poeci", "Broniewski"). Buldog połączył więc własną muzykę z wierszami Juliana Tuwima, Stanisława Barańczaka i Leopolda Staffa, z wyraźnym wskazaniem na twórczość pierwszego z wymienionych. Publicystyczne obserwacje Staszewskiego ustąpiły miejsca poetyckim opisom rzeczywistości. Biorąc pod uwagę dość nierówną formę pisarską Kazika, można to zapisać zespołowi na plus. Zwłaszcza, że liczące sobie kilkadziesiąt lat teksty, często porażają swoją aktualnością (jest tak chociażby w przypadku świetnych "Mieszkańców").Następca Kazika na pewno nie ustępuje liderowi Kultu pod względem wokalnym. Brak mu co prawda charakterystycznego i rozpoznawalnego głosu, ale na tej płycie potrafi zrobić z tego atut. Kłaptocz śpiewa i deklamuje, krzyczy i szepcze, wykonuje utwory bez najmniejszego fałszu, a gdy trzeba potrafi zachwycić aktorską interpretacją. Kiedy słucha się "Chrystusa miasta", nie chce się wierzyć w to, że wszystkie wokale są dziełem jednej osoby. Nie bez znaczenia zapewne jest tu fakt, że wokalista jest również aktorem Sceny Polskiej w Czeskim Cieszynie. Słychać to doskonale, gdy konwulsyjnym głosem wyśpiewuje ostatnie frazy jedynego autorskiego tekstu do utworu "To nie jest moja ziemia".Zmiana przy mikrofonie nie jest jedyną jaka dokonała się w składzie zespołu na przestrzeni ostatnich czterech lat, jakie upłynęły od momentu wydania debiutanckiego krążka. Poszerzeniu uległa sekcja dęta i to słychać już w pierwszych sekundach otwierającego "Chrystusa miasta" utworu tytułowego. Trąbka, saksofon, puzon, waltornia te instrumenty towarzyszą słuchaczowi od początku do końca i są znakiem charakterystycznym Buldoga. Pośród rockowego hałasu wyróżniają się, tak jak i smyczki, wykorzystane jako tło dla "Tekstu do wygrawerowania na nierdzewnej bransoletce, noszonej stale na przegubie na wypadek nagłego zaniku pamięci" Stanisława Barańczaka.Skoro już mowa o zmianach, to nie można pominąć również DJ Georga. Na "Płycie" był obecny gościnnie, a obecnie stał się pełnoprawnym członkiem zespołu. I jego praca jest w tym przypadku doskonale słyszalna. Trudno wyobrazić sobie "Chrystusa miasta", bez dźwiękowego tła w postaci krzyków, wybuchów, strzałów i innych odgłosów. Sample na dobre zagościły już w świecie muzyki i, czy się to komuś podoba czy nie, są powszechnym uzupełnieniem dla "żywych" instrumentów.Na koniec, jeszcze kilka słów o warstwie tekstowej. Jak to zwykle bywa przy muzycznych projektach, opartych o twórczość poetycką, nie udało uniknąć się drobnych modyfikacji oryginalnych wierszy. W singlowym "Do generałów" Kłaptocz poradził sobie jeszcze z karkołomnym zadaniem łamiąc jednostajny, marszowy rytm utworu, jednak w kilku tekstach konieczne było wprowadzenie poprawek. Momentami te eksperymenty drażnią, tak jak w przypadku dość trywialnego refrenu "Tekstu do wygrawerowania"zaczerpniętego z tytułu wiersza (powtarzane kilkakrotnie "na wypadek nagłego zaniku pamięci"). Strzałem w dziesiątkę było za to wykorzystanie słynnej frazy z "Fausta". Wyśpiewane niskim głosem, przywodzącym na myśl twórczość grupy Rammstein, zdanie "Ich bin ein Teil von jeder Kraft, die stets das Böse will und stets das Gute schafft"doskonale komponuje się z treścią najlepszego chyba na płycie utworu "XI".Jaka jest więc odpowiedź na pytania postawione na początku tekstu? Z całą pewnością pozytywna dla Buldoga. Zamiana wokalisty nie wpłynęła na obniżenie poziomu artystycznego, a muzycy w końcu mogą pracować na własne konto, nie obciążeni nazwiskiem frontmana. A Kazik? Musi szukać utraconej formy, jeśli nie chce by dawni koledzy zajęli jego miejsce.