<< wstecz
Buldog Chrystus Miasta
Teraz ROCK nr.5 str.88
2010-05-01
Każdy, kto kupił pierwszą płytę Buldoga, musiał postawić sobie pytanie, jak grupa poradzi sobie bez Kazika, z nowym wokalistą Tomkiem Kłaptoczem. Otóż poradziła sobie zaskakująco dobrze. Tomek Kazikiem oczywiście nie jest, ale porównywanie go do poprzednika nie ma sensu-ze wzgledów oczywistych.Zresztą wybór właśnie jego świadczy o tym, że grupa chciała takich porównań uniknąć. Tomek to inne pokolenie, a także inny głos i inny rodzaj ekspresji, mimo pewnych podobieństw, jak skłonność do interpretacji aktorskiej, która Kazikowi też nie jest przecież obca. Poza tym Tomek nie śpiewa na płycie własnych tekstów, z jednym wyjątkiem, całkiem udanym-To nie jest moja ziemia. Wszystkie pozostałe to wiersze znanych poetów, głównie Juliania Tuwima,ale też Leopolda Staffa i Stanisława Barańczaka. Dobrane zostały zresztą tak,że układają się w pewną całość, co oznacza, że płyta może być traktowana jako rodzaj concept albumu na temat małości, gnuśności i nędzy naszej egzystencji ( Chrystus Miasta, Nędza, Kamienice, Mieszkańcy, Ostry Erotyk). Nie wszystkie co prawda piosenki do takiego jej obrazu pasują, ale może to dobrze, bo w końcu Buldog to nie Pink Floyd.
Zespół stworzony przez Piotra Wieteskę, dawnego muzyka Kultu, kompozytora słynnej Krwi Boga, ma rodowód punkowo-nowofalowo-reggaeowy, o czym ciągle przypomina. Punkowy klimat ma ostra i szybka Nędza, ducha nowofalowego grania z lat 80 doszukać się można w Ty, a wpływy reggae i ska są widoczne w jakże różnych Do Generałów, Mieszkańcy czy O chorym synku. Muzycy pozostają wierni swoim fascynacjom, co potwierdza też chociażby XI z fajnym funkowym pulsem,który odnaleźć można w kompozycjach Wieteski jeszcze z czasów jego grania w Kulcie.
A jednak Chrystus Miasta to dzieło trochę inne niż debiutancka Płyta: bardziej wyważone i dojrzałe muzycznie, ujmujące jakby koncertową swadą wykonania(nagrań dokonano na setkę) oraz zdecydowanie potężniejsze brzmieniowo (sekcja instrumentów dętych powiększyła się dwukrotnie, w kilku utworach dodano smyczki). Nie brak tu utworów wręcz kunsztownych. Jak zbudowany na kapitalnym riffie basu, hipnotyczny, efektownie narastający, zaśpiewany z pasją Chrystus Miasta, który zmusza do postawienia sobie pytania, czy poznalibyśmy Chrystusa, gdyby nagle pojawił się wśród nas. Albo subtelnie doorsowski, melancholijny Deszcz Jesienny( z pomysłowo wsamplowanym krzykiem Roberta Planta w tle ), który doskonale oddaje nastrój określany mianem splinu: zniechęcenia, przygnębienia, egzystencjalnej rozpaczy. Takich pereł jest na Chrystusie Miasta wystarczająco dużo, by stwierdzić, że powstało dzieło wspaniałe. Wspanialsze nawet od wspaniałej Płyty.
Wiesław Weiss