<< wstecz
Można bez Kazika? Pewnie! Czasem nawet trzeba
2010-05-10
Kompletnie nie podobał mi się debiut Buldoga. "Płyta" była moim zdaniem zbyt toporna, jakby robiona na siłę (co dziwne w przypadku jakiegokolwiek debiutu). Dziś wiem, że nie do końca była to wina lidera grupy Piotra Wieteski. Chyba, że za jego winę uznamy udział w nagraniach Kazika Staszewskiego. Nie będę ukrywał, że od dawna byłem zmęczony Kazikiem. Pewnie nie ja jeden. Ikona rodzimej sceny muzycznej po prostu zaangażowała się w zbyt wiele projektów, aby nie zacząć się zastanawiać, czy przypadkiem nie znajdziemy go w lodówce. Tak, tylko że o kłopotliwej nadaktywności Staszewskiego mówiło się już na przełomie wieku XX i XXI. Tymczasem Kazik nie odpuszczał. I wyszło fatalnie. Płyty Kultu (słaby "Salon Recreativo" z 2001 roku, jeszcze słabsze "Poligono Industrial" z 2005), oraz solowe albumy Kazika (kompletnie niezrozumiały "Czterdziesty pierwszy" z 2004 roku i obojętny chyba dla większości "Los się musi odmienić" z 2005). Na szczęście dziś Staszewski wraca na tron, który przez prawie dekadę musiał opuścić (nowy album Kultu "Hurra!" i reaktywacja KNŻ).
W 2006 roku jednak uparcie brnął w kolejne projekty. I moim zdaniem zepsuł potencjał, jaki drzemał w Buldogu, Piotra Wieteski, jak wiadomo dawnego muzyka Kultu. Bo muzycznie nie ma się do czego przyczepić na "Płycie". Jej słabość leży tylko po stronie Kazika, który obrócił swoją manierę wokalną w groteskę. Utwory w postaci "IV RP", czy "Pop leży krzyżem" są na tyle irytujące, że pierwszy raz zdarzyło mi się wyłączyć w połowie cokolwiek, w czym uczestniczył Kazik. OK, ale nie o debiucie Buldoga tu mowa, a drugim albumie.
Kazika już nie ma. Jest wokalista nieodżałowanej kapeli Akurat Tomasz Kłaptocz. I tym razem Wieteska się nie pomylił. To naprawdę niezwykły talent, do tego charyzmatyczny. Nie można go pomylić z Kazikiem, bo Kłaptocz nawet nie zamierza go naśladować (no, może w tytułowym "Chrystusie miasta" jakieś echa Kazika pobrzmiewają, ale chyba wynika to bardziej z tej "kultowej" estetyki, w jakiej krąży Buldog i początkowej autosugestii, że w Buldogu nadal śpiewa Kazik). Właśnie, Buldog i postać Wieteski musi kojarzyć się z Kultem. I wcale nie jest to zarzut, bo równanie do jednej z najważniejszych grup w historii polskiej muzyki nie jest ujmą.
Singlowy "Do generałów" genialnie nadaje się do chóralnych śpiewów z publicznością podczas koncertów. Niezwykły jest też utwór "Nędza" - niezwykle rozpędzony, motoryczny. Tak samo jak gnający bez opamiętania "To nie jest moja ziemia", nadający się do repertuaru Lao Che. A najlepszym na całej płycie jest zdecydowanie "Prośba", z tym podniosłym, patetycznym wokalem Kłaptocza, który sprawia, że aż przechodzą ciarki.
Czasami muzyka Buldoga idzie w mocno rockowe reggae ("Mieszkańcy"), a czasem nieco za bardzo smuci i spłyca ("Tekst do wygrawerowania..."). Czasem zarzuca swoisty walczyk ("Ostry erotyk"), albo wesołe ska ("Ty"), albo zacytuje samego Roberta Planta i to dosłownie ("Deszcz jesienny"). I tak się kręci ta nowa płyta Buldoga, która mnie zachwyciła, chociaż sięgałem po nią nawet nie z obawami, ale ze zwykłą niechęcią. Mam nadzieję, że Piotr Wieteska nie będzie chciał bawić się w Roberta Frippa, Alana Parsonsa, czy Mikea Oldfielda, którzy nie przywiązywali się zbytnio do swoich wokalistów. Tomasz Kłaptocz poradził sobie doskonale i niech taki będzie ten Buldog już zawsze.
Na koniec trzeba zaznaczyć, że wszystkie teksty to wiersze Juliana Tuwima, Leopolda Staffa, Stanisława Barańczaka (oprócz utworu "To nie jest moja ziemia", którego słowa napisał nowy wokalista Buldoga). I dlatego zespołowi należą się kolejne gratulacje za doskonałe dopasowanie naszych wielkich poetów do rocka. Wielbicielom poezji, a przede wszystkim czystego języka, nie polecam tylko ukrytego na samym końcu dość dziwacznego utworu. Można się zdziwić!
aut. Waldemar Ulanowski
&pl_160;