Rozmowa Leszka Gnoińskiego z Kazikiem Staszewskim
Unika mediów, jednak nam dał wywiad. Uciekał w pijaństwo, ale już wraca. Ma kryzys, ale widzi światełko w tunelu. Szuka izolacji, dawkuje przyjaźń. Nagrywa płytę z Piotrkiem Wieteską, z którym przed laty zakładał Kult. W polityce widzi dwojaki, czworaki, a nawet pastucha. W piłce Brazylię. W życiu euforię i dół. Kazik Staszewski, postać kultowa.
Spotkanie po latach. W zupełnie innym kraju, w zupełnie innym czasie. Kazik i Wieteska, założyciele Kultu, nagrywają razem. Praca z Buldogiem jest "bezciśnieniowo fajna". Płyta będzie jesienią. Albo jej nie będzie. Kazik nie chce się naginać. Gdy coś mu się nie podoba, po prostu zabiera zabawki. Chciałby jeszcze kiedyś nagrać Kult po swojemu. Nie odpowiada mu dolny poziom stanów średnich. Wie, że sztuka obejdzie się bez demokracji. Lubi zaangażowanie do białej kości. Dlatego czasem żyłuje, czasem się spala, a czasem jeździ na Teneryfę się poopierdalać.
Czym jest dla Ciebie Buldog, kolejnym projektem pobocznym czy czymś więcej?
Buldog to nawet mniej niż projekt poboczny. To zespół Piotrka Wieteski, mojego menedżera. Zaprosił mnie do kooperacji, co miłe. Podoba mi się praca z nim, jest bezciśnieniowa. Niemniej podkreślam – to jego projekt i jeśli w nim zafunkcjonuję, to w roli podwykonawcy.
Piotrek Wieteska zakładał z Tobą Kult w 1982 roku i przez kolejne cztery lata był szefem muzycznym zespołu. Czy tak właśnie brzmiałby dziś Kult, gdyby Piotrek z niego nie odszedł?
Tak to może nie, ale pewnie poszłoby to w podobnym, takim trąbowo-klawiszowo-funkowym kierunku.
Wieteska jest autorem Twojego przeboju "Cztery pokoje". Ale przy wydaniu płyty "Melassa" powiedziałeś, że nie za bardzo podobały Ci się jego piosenki. Jednak upierał się, wziąłeś do domu i przerobiłeś. Czy tym razem byłeś zadowolony?
"Melassa" była moją płytą i Piotrek był podmiotem służebnym. Tu ja jestem podmiotem służebnym i muszę się podporządkować szefostwu. Akceptuję to i szanuję. Natomiast dawno nie pracowałem w ten sposób. Zawsze układałem sobie linie wokalowe i miałem zupełnie wolną rękę. Piotrek ma wizję, do której się muszę dostosować. Dostałem dużo materiału i właściwie w dwóch kompozycjach nasze myślenie o wokalu było tożsame. Ale już z resztą jest gorzej. Jeszcze do końca nie jestem przekonany, czy zaśpiewam tam we wszystkich piosenkach. Nasze wizje wokalu, w niektórych piosenkach, naprawdę dość istotnie się różnią.
W książce "Kult Kazika" powiedziałeś, że Piotrek Wieteska jest Twoim najbliższym przyjacielem. Jaka jest definicja przyjaźni?
Stuprocentowe, bezgraniczne zaufanie – to przede wszystkim. Zawsze mogę na niego liczyć, zresztą on – mam nadzieję – na mnie też. Gdyby coś mi się stało, wiem, że moja rodzina nie zostałaby sama. Takich przyjaciół mam jeszcze dwóch. Oszczędnie i uważnie dawkuję określenie "przyjaciel", to jednak bardzo poważne słowo. Ale najbliższych świetnie znamy, wiemy, jakie są ich słabe strony i potrafimy im dokuczyć. Zdarza się, że w złości jeden drugiego potrafi mocno ukłuć. Natomiast nigdy na zewnątrz się tego nie wykorzystuje. To pewnie tak, jak z braćmi Kaczyńskimi, którzy pewnie kłócą się gdzieś w domu u mamy na obiedzie, ale na zewnątrz są jednością.
Istnieje słowo "przepraszam".
Oczywiście i często bywa używane. Bo wiele słów kierowanych jest impulsem, emocją chwili, a potem się tego żałuje. Wtedy przepraszasz. Wiem, że to jest trudne słowo, którego trzeba się nauczyć. Wiem, że są ludzie, którzy nie umieją, ale ja się nauczyłem. Tak mi się przynajmniej wydaje, bo nie stanowi to dla mnie blokady.
Jeśli za coś się zabierasz, to musisz być w to w pełni zaangażowany.
Tak.
Mam wrażenie, że ostatnią płytę Kultu "Poligono industrial" nie do końca czułeś.
W momencie nagrywania czułem…
Kilka miesięcy wcześniej ukazała się Twoja solowa płyta "Los się musi odmienić", która jest lepsza, a teksty ciekawsze. W formule "Poligono industrial" nie było Ci chyba najlepiej.
Być może masz rację, być może tłumaczę sobie, że zrobiłem to, co w danej chwili mogłem dać najlepszego. Natomiast podświadomie mogło faktycznie coś nie działać do samego bielma. Pewnie dlatego, że nie uczestniczyłem od samego początku w procesie jej nagrywania. Przy "Los się musi odmienić" spalałem się maksymalnie. Było to jednak zaangażowanie przyjemne, nie takie jak przy "Czterdziestym pierwszym", gdzie chciałem całemu światu coś udowodnić. Wiesz, wszyscy uważają mnie głównie za autora tekstów i społecznego socjologa. Natomiast ja się czuję mocno niedowartościowany jako muzyk i ewentualny producent.
Oczywiście moja wiedza jest, porównując z ludźmi kształconymi i posiadającymi doświadczenie w tej branży, dość iluzoryczna i niewielka. Ale też jest to paradoksalnie jakąś tam moją siłą, ponieważ stosuję rozwiązania, jakich nikt o zdrowych zmysłach by nie stosował. Ja to wszystko biorę na ucho i często działam wbrew podstawowemu alfabetowi nagrywania muzyki. Izy powiedział niedawno, że jak zaczynaliśmy "Czterdziestego pierwszego", to był kompletnie przerażony tym, co ja wyprawiam. Potem był raczej zadowolony z obu płyt solowych.