Venus
tekst: Julian Tuwim
muzyka: Buldog
Gdy Venus miała szesnaście lat, 
Zauważyli rodzice, 
Że się dokoła kołysze świat
Gdy piękna córka idzie przez ulicę. 
Ona doprawdy niezwykle szła: 
Jak gdyby siebie wiodła. 
A wiatr napływem płynnego szkła
Nogi jej rzeźbił po same biodra. 
Łasiły się po kształtach jej
Nieopisane jedwabie. 
O, chwiej się wiosno! o, wietrze, wiej! 
Dziewczynie wciąż słabiej i słabiej. 
Ojciec bogini przed sklepem stał, 
Nieskromnie śledząc jej kroki, 
I kazirodczym wpatrzeniem drżał
Na dwojgu piersi twardej i wysokiej. 
Matka - najczulej. Ale i ją 
grzeszny niepokój łaskotał: 
Że ktoś Venusię tej nocy wziął. 
Była w tym lęku zazdrość i tęsknota. 
Odgadła matka. Piął się i piął
W dziewczynie zachwyt omdlały, 
I szczyty piersi nabiegłe krwią
Ogniem różowym jak Jungfrau pełgały. 
Wzbierała od samego dna 
Słodycz wysokopienna 
I dalej wzbiera śród blasku dnia 
Najmiłościwiej senna. 
Ach, ojcze, matko! Czy to jest śmierć, 
To co tak w sercu wali? 
I szpilką mocno w lewą pierś 
Wbiła wiązankę konwalii.